— I owszem, i owszem — zawołał profesor — nietylko w morzu znajduje się woda, ale jest nią każda kropelka. Jeżeli tę kropelkę pod mikroskop weźmiemy lub w tyglu ją wyparujemy, to znajdziemy w niej to wszystko, co się w morzu zawiera!
— A dla mnie — mówiła zwolna staruszka — od lat piętnastu ten tylko światek mały istnieje, który ot w tych ścianach mnie otacza! O, tyle lat nie chodzę na nogach!
— Mówiłaś pani dobrodziejka o nieszczęściach.
— O, tego było aż zawiele! Gdy Michał był małem dzieckiem odumarł go ojciec i oboje tylko zostaliśmy. Pracą rąk trzeba było dziecko wychowywać... i Bogu jeszcze dziękować należy, że w domu jako tako było. Ale nastąpiła moja choroba. Co pan dobrodziej na to powiesz... Michał, który miał wtedy zaledwie lat dwmnaście, już musiał na chleb zarabiać!
— Na chleb zarabiać — zawołał profesor i sympatycznie spojrzał na młodego człowieka, któremu nie na rękę było takie opowiadanie matki.
— I to nietylko na chleb dla siebie, ale i dla mnie! — dodała staruszka, a łzy obfite potoczyły się jej po twarzy.
Nie mógł zacny profesor zapanować nad swojem uczuciem. Wyciągnął do pana Michała rękę.
— Pozwól zacny panie uścisnąć rękę swoją — zawołał z nastrojem poważnym — świadczy to
Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/154
Ta strona została przepisana.