Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/157

Ta strona została przepisana.

— Nie zgadzam się w tem z matką — ozwał się — a nawet nigdy nie było w planie mego żywota, aby marzyć o kapitale, który miałby mi zgotować grunt pod nogami. Sądzę, że do tego gruntu własna praca wystarczy. Chodzi tylko o to, aby człowiek gmach swego szczęścia stawiał z dołu do góry, a nie chciał budować go z góry na dół. Kto odrazu sięga po dekoracye życia, a o fundamentach nie myśli, tego spotyka bardzo przykre rozczarowanie!
— Pięknie, panie łaskawy, bardzo pięknie!
— A cóż może być lepszym fundamentem od własnej pracy? Szczęście człowieka własną pracą dokonane jest to długa, mozolna ale trwała krystalizacya granitu... wszystko inne jest luźnem nasypiskiem, które się kupy nie trzyma i za lada podmuchem, na cztery części świata się rozwieje!
Profesora rozgrzały te słowa.
— Doskonale pan powiedziałeś — zawołał podniesionym głosem — tylko ja sformułowałbym to inaczej.
Pan Michał słuchał z uwagą.
— Wszystko co jest — zaczął uczony profesor — dzielę na ducha i materyę. Są to dwie główne potęgi, które razem wytwarzają życie! Zgadzasz się pan na to?
— Zupełnie.
— Otóż te dwie potęgi walczą z sobą... jedna dąży do rozkładu, druga organizuje...