Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/158

Ta strona została przepisana.

— Zgadzam się z tem.
Profesorowi zwiększyły się oczy jak staremu pijakowi na widok wódki. Miał przed sobą człowieka, który go rozumiał i mógł należycie ocenić jego teoryę filozoficzną. W obec takiego uczucia wszystko zmalało i znikło. Zapomniał nawet w jakim właściwie celu przyszedł do młodego człowieka.
— Otóż te dwa czynniki: duch i materya — mówił dalej z świecącemi oczyma profesor — przewijają się wszędzie we wszystkich nawet stosunkach życia jak dwie nici, z których jedna jest złota, a druga szara! Pod tą formułę wszystko da się podciągnąć.
Pan Michał nie zaprzeczał, tylko z uwagą słuchał dalej.
— W codziennem naprzykład życiu — prawił dalej profesor — snuje się to pasmo nici. Koleją przewijają się duch i materya. Praca jest duchem, który tworzy; kapitał bezprodukcyjny jest materyą, która się rozkłada! Nieprawdaż?
— Za pozwoleniem — zawołał młody budowniczy — widzę, że pan dobrodziej jesteś bezwzględnym antagonistą, a ja jako inżynier...
— Wiem, wiem co chcesz powiedzieć — przerwał mu w zapale profesor — ale wszystko jest w mojej teoryi uwzględnione, tylko zaczekaj. Wiem, że jako budowniczy stoisz już tem samem na gruncie więcej pozytywnym, ale ja bynajmniej materyi nie lekceważę! U mnie cegła, wapno, piasek i