Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/165

Ta strona została przepisana.

sztki włosów do góry, kapelusz włożył na bakier i z miną marsową wkroczył do pokoju.
Była to ważna chwila w życiu profesora. Mocarstwa, aby się ochronić od grożącej wojny, przygotowują się z pewną ostentacyą do kroków zaczepnych. Grożą same, aby innych powstrzymać. Si vis pacem para bellum!
Profesor po raz pierwszy w życiu chciał spróbować tej maksymy. Długi czas znosił różne upokorzenia, a teraz chciał choć raz zęby pokazać.
Na tę szczególną i tak wyjątkową determinacyę złożyły się różne okoliczności. Był niemniej rozdrażniony dziwnym wyborem córki, którego wcale w duchu nie pochwalał. Nie mogąc jednak przebojem w takim razie nic uczynić, chciał przynajmniej okazaniem gniewu swoje zdanie w tym względzie objawić.
Otworzywszy drzwi przedpokoju odchrząknął zaraz z całą siłą. Na to niezwykłe chrząknięcie wypadła pierwsza Aniela. Chciała ona się ojcu rzucić w objęcia, chciała z twarzy jego wyczytać to wszystko co się przed chwilą działo w pokoju młodego budowniczego... Profesor odchrząknął po raz wtóry i ręką odepchnął córkę.
— Proszę cię, nie wchodź mi w drogę — zawołał niskim głosem — bo dzisiaj nie jestem w humorze!
Aniela stanęła jak posąg. Załamała ręce i