Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/171

Ta strona została przepisana.

Biedna dziewica lękała się złowrogich domysłów, któreby jej marzeniom zagrażały. Ciemna przed godziną rozmowa ojca przybierała jakieś dziwne, niedobre znaczenie! Ona tłómaczyła to sobie zupełnie inaczej!
— Jak może być harbuz dobry! — odrzekł z najeżonemi wąsami profesor — jakie myśli może w głowie stworzyć tak podła materya!
— Zaczynam się naprawdę o mój albo o twój rozum obawiać! — ozwała się pani Filipowa.
Profesor rzucił widelec i wziął łyżkę. Przełknąwszy kilka łyżek harbuzu, aby bez doświadczenia o niczem nie wyrokować, splunął z akcentem i zawołał:
— Najlepszy duch z takiej materyi nic nie wyciśnie! Ponieważ obawiasz się o mój i swój rozum, to salwując własny, odchodzę!
Rzekłszy to, wstał od stołu i z miną uczciwie zagniewanego człowieka, odszedł do swojej pracowni. Matka i córka smutno patrzyły za nim. Żadna nie umiała sobie tego dziwnego zjawiska wytłómaczyć.