Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/174

Ta strona została przepisana.

gia okazana w ważniejszych celach nie miała tegoż samego skutku? Gdyby naprzykład wmięszać się w ten głupi układ małżeństwa, który w końcu do niczego nie prowadzi? Czyż Aniela nie mogłaby inaczej pójść za mąż?... Gdybym naprzykład mojej jejmości w tej materyi tak samo zęby pokazał, jak to dzisiaj po części uczyniłem, czyżby to nie skutkowało?
I uśmiechnął się do siebie.
— Mogłoby skutkować — myślał dalej — ale trudniejsza sprawa z Anielą. Gdyby stanęła wpoprzek, gdyby chciała co wydysputować, wykrzyczeć... to mniejsza sprawa. Wziąłbym zawsze górę nad nią. Przekonałem się, że mogę... Ale jeżeli ona tylko płaczem bronić się będzie? Na płacz nie ma sposobu — na łzy gniewać się nie mogę!
Zamyślił się głęboko.
— Dla czego nie mógłbym się gniewać? — prawił dalej w duchu — dla czegóż nie miałbym tupnąć nogą i powiedzieć: sic volo, sic jubeo! Dla czegóż nie? Święci nie lepią garnków... przecież i to potrafiłbym!
Zamknął oczy, oparł głowę o poręcz krzesła i czekał silniejszej fali energii, która się już rodziła.
Fala nie nadchodziła. Nie tylko nie przybywało energii, nie tylko dawał się czuć ubytek tejże, ale nawet jakąś senność, jakiś błogi pokój zaczął opanowywać całą jego istotę!... Ruszył się