Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/175

Ta strona została przepisana.

kilka razy na krześle, przesunął ręką po twarzy, aby się zelektryzować — ale senność i pragnienie pokoju przemagało nad wszelką lepszą intencyą!...
Zaczęło mu się mroczyć przed oczyma.
— Tam do kata — mruknął do siebie — tak mi jest, jakby nakręcona w mojej głowie sprężyna już wychodziła!... Urywa się zasób gniewu i energii!... Gdyby broń Boże teraz jejmość nadeszła, przegrałbym bitwę!
I wstrząsł się cały z widoczną trwogą. Senność i apatya wzmagały się coraz więcej.
— Otóż masz! — pomyślał sobie — porwałeś się Filipie z motyką na słońce! Bryknąłeś trochę i łeb spuściłeś! Wstydź się! Kobiety będą się śmiać!
I ruszył dwa razy głową, jak człowiek który zasypia.
Otworzył prędko oczy i wyprostował się.
— Cóż tam znowu! Tfu, jakaś zmora napada mnie! A temu wszystkiemu winien... ten harbuz!
I myśl jakaś niepoślednia, jak iskra elektryczna, przebiegła mu przez głowę.
— Tak rzekł do siebie — to ten przeklęty harbuz temu winien! Kto daje na obiad harbuz! Podła, głupia materya!... Kto wie, czy ci, którzy mówią, że wpływ potraw na funkcye umysłowe tak wielką rolę odgrywa, nie mają słuszności?... Warto się nad tem bliżej zastanowić!... A jeżeli