Od drzwi męża cofnęła się pani Filipowa do saloniku, gdzie właśnie przy oknie siedziała w smutku pogrążona Aniela.
Aniela miała bardzo niedobre przeczucie. Nie mogła w żaden sposób odgadnąć, co się stało. Przypuszczała rzeczy coraz gorsze w miarę jak coraz więcej rozżalało się jej biedne serduszko.
— Może to tylko było złudzenie — myślała sobie — może on mnie nie kocha, może on nigdy nawet o mnie nie myślał!... Ależ słowa jego i spojrzenia... ot zwykle jak każdy mężczyzna! Oj ci mężczyźni! Mój Boże! Cóż ja mu zawiniłam, że tak srodze zażartował ze mnie?... Ale nie, to być nie może! Musi w tem być coś innego!... Ale co?... Zawsze coś niedobrego, jeżeli ojciec taki zły od niego powrócił!...
Coby jednak to było, na to rozum Anieli nie mógł odpowiedzieć!
Uderzyło ją to, że ojca w frontowym pokoju nie widziała. Siedziała przez cały czas przy oknie
Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/177
Ta strona została przepisana.
XVIII.