Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/179

Ta strona została przepisana.

sobie odmówić... to wtedy jest nieszczęście! Ale przy dobrym bycie, przy dostatkach... Przyznam ci się, że w pierwszym dziesiątku lat nie byliśmy wcale szczęśliwi. Żyj z tej nędznej pensyi, ubieraj się i płać za mieszkanie! Dopiero gdy się jakiś grosz uciułał, zawitała lepsza pogoda!... Przez to wszystko ty nie potrzebujesz przechodzić. Przyjdziesz do gotowego, wszystkiego mieć będziesz po uszy!
Aniela westchnęła.
— Może to wszystko było tylko złudzeniem! — więcej do myśli swych niżeli do matki powiedziała po chwili.
— Ależ żadnych złudzeń nie ma moje dziecko!
— Dla czegóż ojciec w tak dziwnym humorze powrócił?
Pani Filipowa z uwagą spojrzała na córkę. Badała, czy co wie o niecnych zamysłach sąsiada z naprzeciwka. Przekonała się, że nic nie wie, a nie chciała ją daremnie niepokoić. Takie rzeczy są niebezpieczne dla młodych serc — myślała sobie — gotowa zwrócić uwagę na to, co ją dotąd wcale nie obchodziło.
— Kto wie, gdzie był ojciec! — rzekła z miną dyplomatyczną.
— Widziałam dobrze, mateczko... był tam!
I różowym paluszkiem wskazała na okno przeciwległej kamienicy.
— Może chodził do szewca!