Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/180

Ta strona została przepisana.

— Nie, mateczko; szewc mieszka na lewo, a ojciec szedł na prawo!
— Może pan Malina prosił ojca...
— Ależ ojciec sam mi mówił...
— Ojciec zamiast do ludzi, często mówi do siebie.
Aniela zasmuciła się. Załamała drobne rączki i smutno spojrzała przed siebie.
W tej chwili otworzyły się drzwi z bocznego pokoju a na progu ukazał się profesor w całej swojej lwiej okazałości. Nie wyglądał on teraz wprawdzie jako lew śpiący, ale miał wszelki pozór — lwa zaspanego. Ustał chrapliwy oddech, który taką grozą panią Filipowę przed chwilą był przejął — za to z jeżył się włos na głowie i był podobny do lwiej grzywy.
Zdaje się, że mimo wszelkiego groźnego wyglądania, zacny profesor nie był przygotowany na takie spotkanie. Nieprzyjaciel stanął przed nim w sile zdwojonej.
Chwilę zawahał się. Chciał już z gałązką oliwną zbliżyć się do żony, chciał przyznać się, że w braku innego konceptu wybrał przygotowania wojenne, ale o wojnie nigdy na seryo nie myślał — ale w sam czas przypomniał sobie odniesione na forpocztach zwycięztwo a dawna bitność i energia zaczęła powracać. Najeżył wąsy, a ręce jak Napoleon w tył założył.
— Cóż to za sejm znowu! — zawołał od pro-