Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/183

Ta strona została przepisana.

— Jeżeli naprzykład ktoś budowę cudzego szczęścia nagle niszczy...
— Budowę szczęścia niszczy?...
— Tak... budowę mego szczęścia!
Profesor spojrzał na załzawione oczy jedynaczki. Miękko zrobiło mu się koło serca. Wkrótce jednak opamiętał się. Przypomniał sobie, że walkę tak szczęśliwie rozpoczętą ma dalej prowadzić. Zebrał więc całą energie, najeżył wąsy jak bagnety do ataku i zawołał:
— Budowa szczęścia twego!... Czy ty wiesz co jest szczęście, czy ty umiesz budować? Czyś ty przy tej budowie radziła się serca, które jest wykwalifikowanym architektem?... Co, he?
— Ojcze! — odpowiedziała z powagą Aniela — idę za głosem serca! Mówiąc to, położyła drobną rączkę na sercu.
Smutno zrobiło się profesorowi.
— Jak można być tak okrutnym ojcem! — ozwała się w samą porę pani Filipowa.
— Ja... okrutnym ojcem? — powtórzył profesor już głosem bardzo miękkim.
— Jak można niszczyć szczęście własnej córki!
Profesor chciał się wyprostować, chciał z dawną energią rozpocząć kroki zaczepne — ale sił mu zabrakło. Chrząkał i ruszał się, ale sił nie przybywało. Ostatnią broń wytrąciły mu łzy Anieli.
— Ja niszczę szczęście córki! — zawołał smu-