Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/195

Ta strona została przepisana.

musiał iść dalej w tym kierunku i wkrótce ujrzał się na schodach prowadzących na pierwsze piętro.
............
............
Podczas tej katastrofy siedziała pani Filipowa w salonie przy oknie, które niby dla świeżego powietrza przed chwilą była otworzyła. W istocie zaś chciała ona podsłuchać rozmowę męża z panem Maliną, który mieszkał tuż nad salonem. Aniela siedziała w kącie z załamanemi rękami.
Wkrótce usłyszały obie kobiety głośną rozmowę na górze. Usłyszały groźne słowa pana Maliny; głośniejszą jeszcze replikę profesora. Wkrótce usłyszały nieprawidłowe stąpanie po schodach...
Zdziwione pobiegły do drzwi. W drzwiach w tej chwili pojawił się profesor.
Profesor miał zmięty kołnierz i klapę naddartą, a twarz jego była czerwona jak rozpalone żelazo.
— Niech was... kaci wezmą z takim konkurentem! — zawołał ocierając pot z czoła.
— Co takiego? Co takiego? — zapytały obie naraz.
— To cham... to człowiek bez wychowania... powiedział, że o Anieli nawet nie myślał, że sobie tak z nas wszystkich zażartował!
— On tak mówił!