Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/197

Ta strona została przepisana.

Albo ta głupia bakałarzowa z wytynkowaną twarzą i podmalowanemi oczyma... Czy mi potrzeba żony, czy co? Czy mi tak niedobrze? Głupia baba! Kamienica wlazła im do głowy! O nie dla psa kiełbasa!...
Wszystko to słyszano w salonie profesora. Miał także to słyszeć szalony budowniczy, który ciągle stał na ulicy i patrzał do góry...
Pani Filipowa o mało co nie zemdlała. Słysząc o tynkowanej twarzy i podmalowanych oczach, była już bliska apopleksyi z gniewu.
— A to gbur! — zawołała — masz słuszność mężu, że gbur co się zowie. Aniela nie dla niego!...
— Więc pana Michała kochasz? — pytał z pieszczotą szczęśliwy ojciec.
— Pan Michał — nieśmiało zauważyła pani Filipowa — pan Michał jest... biednym!
— Co biednym! — zawołał z energią profesor — bogactwo, dostatki to materya! Gdzie jest duch silny, tam i materya gromadzi się według jego woli! Rozumiesz?... Pan Michał za dziesięć lat wybuduje sobie lepszą kamienicę niżeli ten gbur posiada!... Powiedział że masz twarz...
— Gbur to prawda... zdaje się, że nawet ciebie poturbował trochę.
— Coś mi tam macał po kołnierzu...
— I ty nic na to?
— Niech to już ojciec zostawi panu Michałowi! — wpadła nagle Aniela.