Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/198

Ta strona została przepisana.

A w tej właśnie chwili wszedł do pokoju pan Michał.
Młody budowniczy miał twarz ożywioną i ubiór staranny. Widać było, że jakieś przyjemne uczucie zmięszane z pewną bojaźnią opromienia całą jego postać.
Twarz Anieli oblał szkarłatny rumieniec. Tak nagle wszedł — tak jakby go kto wołał!... W zakłopotaniu uroczem splotła rączki i okiem rozpłomienionem spojrzała na rodziców.
Pani Filipowa jeszcze nie była przyszła do siebie. Jeszcze brzmiało jej w uszach: twarz wytynkowana — głupia baba!...
Zamknęła szybko okno, aby coś więcej jeszcze ztamtąd nie wleciało do pokoju...
Spojrzała teraz spokojniej na młodego człowieka. Wydawał się jej wcale przyzwoitym. Miał twarz inteligentną, w oczach malował się widoczny dla niej szacunek. Uczuła wyraźną sympatyę dla niego.
Jeden profesor nie przyszedł jeszcze do równowagi. W jego ruchach malowała się niezwykła energia. Poprawił kołnierz i chwycił z gorączką gościa za rękę.
— A co — zawołał z roziskrzonemi oczyma — czy moja teorya niedobra? Nie powiedziałem, że duch góruje nad materyą... że duch po za materyą organizuje wcale co innego od tych rzeczy, które my materyalnem okiem widzimy... czy nie mam