Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/201

Ta strona została przepisana.

— Przepraszam, o zrzuceniu z schodów mowy nie było! Sam zszedłem według normalnych funkcyi nóg moich!
— Pan Malina poważył się tak zacnego i poważnego człowieka! — wołał w gniewie pan Michał.
— Który za pana to wszystko wycierpieć musiał! — uzupełniła pani Filipowa.
— Za mnie?
— Mówiłeś mu pan, że... nasza Aniela panu się podobała!
Pan Michał poczerwieniał cały jak burak. Twarz Anieli wyglądała jak alkiermes.
Szybko postąpił naprzód młody człowiek.
— Jeżeli tak — zawołał drżącym od wzruszenia głosem — to niech mi wolno będzie wobec rodziców wyznać, że byłbym najszczęśliwszym... byłbym nad miarę szczęśliwym... byłbym...
— Panie Michale — przerwała Aniela z rozkosznym uśmiechem — przedewszystkiem chodzi tu o obelgę, jaką ojcu wyrządził ten niegodziwy człowiek...
— Człowiek bez wychowania!
— Za pozwoleniem — zawołał profesor — to do mnie należy... czuję w sobie dosyć energii!
Profesor wziął laskę do ręki i wyszedł.
— Idź pan za ojcem, panie Michale — zawołała szybko Aniela.
— Idź pan, idź pan! — dodała pani Filipowa.