I pociągnął gospodarza do szafy bibliotecznej.
Pan Malina ujrzał szparę na wskroś. Twarz jego nic jednak nie wyrażała w tej chwili.
— Czy pan widzi? — zapytał tragicznie profesor.
— Widzę — odparł spokojnie dyplomata.
— I cóż pan na to?
— Ja?... na to?... nic!
Profesor uderzył się po biodrach.
— Jak to nic! — zawołał — mienie pana, podstawa bytu i stanowiska społecznego, niezbędna materya, na której gruntują się najidealniejsze pragnienia ludzkie... jednem słowem, kamienica rozchodzi się na cztery części świata, i grozi upadkiem i rewolucyą wszystkiego tego, co dzisiaj na tem miejscu istnieje... a pan tak obojętnie mówisz o tem? Spojrzyj pan jeszcze raz.
Pan Malina westchnął lekko, ale pozycyi nie zmienił.
— Ta szpara — mówił dalej pan Filip — ta mała na pozór przestrzeń, która wcisnęła się między ścianę i filar, to przepaść która się niczem nie da zapełnić! Takie rysy w materyi okazują, że nastąpił już w niej rozkład... tak samo jak i w społeczeństwie podobne zarysowania się są zwiastunami śmierci, upadku a co najmniej rewolucji!
Pan Malina z uwagą patrzał na profesora.
— Powiedz pan teraz — pytał wreszcie profesor — co pan zamyślasz robić?
Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/31
Ta strona została przepisana.