— Doskonale powiedziałeś pan: kapitał pracy. System i porządek, to kapitał pracy!
— Ile to odsetek traci się z tego kapitału...
— Strach! lichwa, lichwa!
— Jak trudno w takiem zamięszaniu myśl pierwotną znowu pochwycić!
— Co mówisz! Wcale jej nie można pochwycić!
— A jaka rujnacya w meblach! — wtrąciła pani Filipowa.
— Wszystko się podrze, poplami, poobciera!...
— Zawsze boleśnie jest rozstawać się z własnym kątem! — dodała Aniela z melaneholijnem wejrzeniem po za ten kąt własny.
— Człowiek się przyzwyczaja, a potem wszystko traci... ale konkluzya tego wszystkiego jest bardzo smutna!
Przy tych słowach swoich posmutniał pan Malina. Profesor patrzał z pewnym strachem na niego.
— Mówiłeś pan o konkluzyi — zaczął po chwili nieśmiałym głosem.
— Tak — odparł z smutną miną pan Malina — konkluzyą jest, że prawdopodobnie trzeba się wyprowadzić!
— Straszne rzeczy! Wyprowadzić się! — krzyknęła na raz cała profesorska rodzina.
Przecież w parę tygodni — nieśmiało ozwał się profesor — można nowy filar wybudować!
— To prawda! — zauważył gospodarz.
Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/34
Ta strona została przepisana.