— Ja z tego pokoiku narożnego mogę się na ten czas usunąć!
— Na nic się nie przyda! Nie chcę państwu robić żadnego zawodu!
— Zlituj się pan! Wyprowadzać się! Toż tak jakby się człowiek raz spalił.
— Prawda! Nie ma na to rady!
— Przecież pan musisz reparować!
— Niestety, niema na to widoków.
— Dla czego?
— Możemy o tem pomówić.
Pan Malina miał teraz na twarzy wyraz pewnego zadowolenia. Zdawało się, że doszedł już do upragnionej granicy, na której miał traktować z lokatorem.
— Widzisz pan — zaczął po chwili — na reparacyę trzeba pieniędzy. Gotówki u właściciela domu nigdy niema... bo podatki, illuminacye, kominowe etc., a pożyczać w publicznej instytucyi nie chcę, bo to zaraz w gazetach drukują. Z tego wypływa, że wolę aby mi pustką jakiś czas mieszkanie stało, aż się fundusz zbierze.
Profesor spojrzał z uwagą na żonę.
— Czy dużo panu potrzeba? — zapytał.
— Tyle, ile dwie całoroczne należytości od pana dobrodzieja wynoszą.
Nastąpiła uroczysta pauza. Pan Malina był już u kresu swego planu dzisiejszego.
Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/35
Ta strona została przepisana.