— Cicho bądź, abym się nie pomylił! — odfuknął szczęśliwy bohater, który się od klęski uratował.
I rozpoczęła się miła dla każdego finansisty operacya. Nożyce szczękały, papier szeleściał lub skrzypiał, a podłużne okrawki opadały systematycznie jak padają na łanie pokosy od zręcznej dłoni kosarza.
Dla pana Maliny był to widok niezwykły. Listy zastawne były niepośledniej wartości. Liczył i liczył w duchu i jeszcze końca nie było! Cały dwuroczny czynsz samemi kuponami półrocznemi! Jakiż to znakomity kapitał reprezentują te kupony!
Zdziwienie jego nie miało końca. Wiedział, że pan Filip posiada jakiś niewielki kapitalik uciułany w tych czasach, gdy miewał na stancyi różnych chłopców zamożniejszych rodzin, ale nie wiedział że ten kapitalik do tak poważnej dochodził cyfry!
Gdy się już operacya skończyła i dostateczna ilość kuponów w kieszeni pana Maliny spoczywała, uśmiechnęła się pani Filipowa a poprawiając włosy Anieli, ozwała się do męża patrząc z pewnem znaczeniem na pana Malinę.
— Dobrze że nikt z obcych nie widział posagu naszej Anielci... inaczej trudnoby się było opędzić od dzisiejszych konkurentów!
Pan Malina przyznał słuszność pani Filipo-
Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/39
Ta strona została przepisana.