wiek w powiązanych butach i wyszedł czemprędzej po biedniejszego jeszcze murarza.
Za chwilę stanęła przed kamienicznym panem postać więcej do nieboszczyka niżeli do żyjącego człowieka podobna. Była chuda i wysoka, z twarzą obrzękłą i sinym nosem. Za cały ubiór służył jej jakiś chałat na pół żydowski, na pół mieszczański.
— Cóż pijaku — ozwał się do niego pan Malina — nie masz jak widzę roboty! Widzę to po twojem wychudłem cielsku! Kapota lata jak worek.
Żywy nieboszczyk skłonił się mu do kolan.
— Niema roboty — odparł suchotniczym głosem — człowiek z głodu umiera!
— Gdybyś był człowiekiem porządnym, miałbyś wszędzie robotę i przyzwoitą płacę!
— Prawda, proszę pana! Cóż robić kiedy się człowiek już takim urodził!
— Będziesz miał u mnie robotę!
— Pan zawsze łaskawy na mnie!
— Widziałeś filar?
— Widziałem... robota będzie nawet trochę niebezpieczna. Trzeba filar rozebrać, fundament pogłębić a tymczasem może się nam usunąć.
— Czy myślisz że takie gadanie co pomoże... że płacę powiększę?
— Zdałoby się, proszę pana... człowiek i na kawałek mięsa nie zarobi.
Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/42
Ta strona została przepisana.