się zużywają, nazywał po prostu zdzierstwem niegodnem poczciwych ludzi. Kapitałem były tylko u niego pieniądze lub kamienica — kapitału nauki i pracy nie uznawał. Lekceważył tych wszystkich, którzy z tego kapitału żyją a często nawet litował się nad ich stanowiskiem tak upośledzonem. Nie mógł im darować lepszych wygód życia, wykwintniejszych mebli a ekwipaż poczytywał za grzech śmiertelny. Gdy coś podobnego ujrzał, mawiał zaraz do znajomych:
— Co ten okrzesany proletaryat wyrabia! Meble, służba, konie... a to wszystko odbija się panie dobrodzieju na nas, którzy coś posiadamy! Adwokat, rejent, doktor, za kilka głupich liter każą nam płacić sumy... a o budowniczych i inżynierach już nie mówię, bo ci już pewnie na tym świecie nie przejdą przez ucho igielne a po śmierci nie wejdą do królestwa niebieskiego!... Czy kto słyszał n. p. za jeden plan domu... parę arkuszy papieru... dwa, trzy tysiące!... To istni antychryści... to koniec świata!
Przy takich wyobrażeniach żałować należy, że zacny miejski konserwatysta nie żył w kraju, w którym parlamentarne stosunki byłyby mu pomogły do wyniesienia się na jaki piedestał sławy publicznej.
Pozbawiony publicznego stanowiska, pan Malina musiał w głębi duszy ukrywać nienawiść przeciw ludziom, którzy nie mając majątku nie-
Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/44
Ta strona została przepisana.