— A zkąd się bierze ta różnica płacy?
— Ot, szczęście proszę pana. Jednemu szydła golą, drugiemu brzytwy nie chcą!
— Otóż widzisz... trzeba tych drugich szukać. Tacy są najtańsi!
Murarz westchnął.
— Gdybyś ty miał całą kapotę na sobie — prawił dalej pan Malina — gdybyś nie był taki blady jak nieboszczyk, a na domiar nie miał tego czerwonego nosa... to jabym także z tobą inaczej mówił! Możebym ci nie śmiał zaproponować tyle ile ci dzisiaj daję!
— Cóż robić, kiedy człowiek szczęścia nie ma!
— Otóż mnie potrzeba takiego budowniczego, który jak powiadasz szczęścia nie ma, który nie ma całej kapoty i butów całych, a głodny jest jak pies żydowski!
Murarz uśmiechnął się.
— To pan dobrze mówi! Taki zrobi za co bądź!
— Otóż takiego potrzebuję człowieka. Są ludzie, którym jak z kamienia nic nie idzie. Ciąży na nich jakaś klątwa. Świat nie patrzy na nich, gdy oni rękę po zarobek wyciągają. W domach takich ludzi jest nędza, głód i zimno. Taki człowiek nie podnosi głowy do góry, nie imponuje swoją nauką czy talentem, ale bierze chomont na pochyły kark z uległością jak szkapa w karecie!... Otóż takiego człowieka potrzebuję!
Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/47
Ta strona została przepisana.