jak ongi ś. p. ojciec jego — ale był przyzwoitym konsumentem tego, co mu ojciec zostawił. Chodziło mu tylko o to, aby to jak najoszczędniej robić, aby tylko tyle odkąsić, ile tymczasem samo z siebie przyróść może.
W tem więc rodzinnem krześle pracował myślą nad tem, jakby to czynsz lokatorom podnieść i jakich środków użyć na to, aby nakaz władzy co do zapadłych kanałów w niepamięć puścić!
Obok tej czysto gospodarskiej pracy miewał on także na tem krześle różne swe i marzenia.
Przez cały rok śniło mu się, że się ożeni z panną Katarzyną, córką garbarza, dla której na tej samej ulicy wybudował ojciec dwie duże kamienice. Sen jednak rozwiał się jak mgła wiosenna — pannę Katarzynę pochwycił jakiś adwokat — po prostu palestrant-proletaryusz, który za pieniądze szczeka!
Po tym śnie nastąpiły inne, ale wiązały się one zawsze z dachami kamienic i kominami fabryk, owemi tradycyjnemi ideałami rodziny mieszczańskiej! I wszystkie te sny jak włos na brodzie zgoliła nieubłagana brzytwa czasu i zostawiła tylko po sobie jakieś nieokreślone swędzenie...
Dzisiaj... dla czegożby dzisiaj nie miał jeszcze marzyć zacny potomek na tem krześle ojczystem!
Pan Malina marzył rzeczywiście. Najprzód marzył o tem jak filar jego kamienicy napowrót
Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/52
Ta strona została przepisana.