Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/59

Ta strona została przepisana.
VII.

Tego samego wieczora, zawołany do herbaty profesor, spóźnił się o godzinę. Gdy z swojej pracowni wyszedł i przy stole usiadł, nie było już tam córki. Na miejscu, gdzie zwykła siadywać, stała próżna filiżanka i leżał niedojedzony rogalik.
Zmniejszenie koła rodzinnego o jedną osobę nie zadziwiło bynajmniej profesora. Często się to powtarzało. Profesor zaczął był wieczorami pracować nad ulubionem swojem dziełem „o duchu i materyi“. Z natury rzeczy wypadło, że zagłębiony w filozoficzne dociekania nie mógł zaraz jak na apel stawać przy stole rodzinnym. Potrzeba było zaczętą myśl dokończyć — nowy arkusz dopisać, albo przynajmniej okres stylistyczny należycie zaokrąglić. To było powodem, że zacny pracownik wtedy dopiero stawał przy stole rodzinnym, gdy rosół wystygł a za to pół tuzina much po nim pływało. Wtedy z pewną stosowną sentencyą, która miała być moralną nauką, wyławiał nieboszczyki z rosołu, i nie skarżył się wcale, że połknięty łój