Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/60

Ta strona została przepisana.

w gardle mu się osadzał. Z herbatą działo się to samo, co z obiadem, a domownicy przywykli już do tego.
Przy stole siedziała sama teraz profesorowa. Podparła głowę ręką, a w drugiej trzymała niedojedzony chleb z masłem. Kilka zbudzonych muszek korzystało z masła i za to jedna po drugiej przechadzała się po jej pulchnej rączce, całując białe, utuczone palce.
Tak ją ujrzał zacny małżonek.
— A gdzie Aniela? — zapytał z jakimś niepokojem.
Profesorowa spojrzała na męża.
— Cóż ci tak dzisiaj pilno do Anieli — odrzekła — zazwyczaj w takim razie nigdy o nią nie pytasz!
Małżonek powiódł ręką po twarzy. Małżonka patrzała z uwagą na niego.
— Dla czego nie odpowiadasz? — ozwała się znowu profesorowa widząc że mąż zabiera się do zimnej pieczeni baraniej.
— A co mam odpowiedzieć? — odparł profesor, ogarniając okiem miłościwem półmisek z pieczenią.
Przy tym nowym a dla niego tak ponętnym temacie, zapomniał prawdopodobnie zacny profesor o tem, co był wyrzekł i o czem myślał przed chwilą.