Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/61

Ta strona została przepisana.

— Pytałeś o Anielę — mówiła nieubłagana małżonka.
— Tak... pytałem! — odparł profesor, połykając ślinkę.
— Dla czego pytałeś?
— Dla czego pytałem?... pytałem... pytałem... czy pieczeń krucha? Wygląda bardzo smacznie.
Profesorowa odsunęła pieczeń. Był to zwyczajny sposób zmuszania profesora do odpowiedzi. Często bowiem wydarzyło się, że zagłębiony w swoich fizycznych i filozoficznych dociekaniach, głuchy był na wszystkie zapytania żony i córki. Chociaż od biurka z kałamarzem był o dziesięć kroków oddalony, nie przestawał jednak myśleć o tem, co tam właśnie czytał lub na papier przelewał. W takim razie, jeżeli to była pora jedzenia, odsuwała zacna małżonka wszystkie półmiski i talerze od swego dozgonnego towarzysza i tym sposobem przywoływała do rzeczywistości zbiegłe myśli jego. Wtedy dopiero wracał zazwyczaj profesor do przytomności, i za cenę smacznej pieczeni z kapustą, odpowiadał żonie na jej wszystkie zapytania. Zagorzały idealista wracał zawsze za okazaniem tej ponęty realistycznej do powszednich stosunków rodzinnych.
— Odpowiedz pierwej! — mówiła do profesora zacna małżonka, trzymając pulchną rączkę między nim a półmiskiem z pieczenią — odpowiedz serce!
Profesor połknął ślinkę.