czach! Chciałeś panu Malinie zrobić oskomę...
— Oskomę?
— Licząc przed nim listy zastawne...
— Listy zastawne...
— A tymczasem... tymczasem... chodź, powiem ci do ucha...
Profesor zbliżył do ust małżonki swoje olbrzymie, starannie rozwinięte ucho.
— Tymczasem — szczebiotała z rozkoszą do tego ucha profesorowa — tymczasem zrobiłeś oskomę tylko... Anielce!
— Anielce! — krzyknął profesor i cofnął ucho od grożących pieszczot małżeńskich.
— Tak jest... Anielce! — odpowiedziała profesorowa i ręką głowę podparła.
Profesor patrzał to na żonę to na pieczeń.
— Ja... Anielce... zrobiłem oskomę na Malinę! — zapytał po chwili z pewnym żalem patrząc na pieczeń.
— Przecież ściskałeś go tak serdecznie po okazaniu mu listów zastawnych... prosiłeś go, aby nie zapominał o twoim domu...
— O swoim walącym się domu!
— Wyprowadziłeś go aż na schody!
— Bo chciałem zawołać Franusię.
— Potem zacierałeś ręce i głaskałeś Anielę pod brodę!
— Przecież to nasza jedynaczka!
Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/65
Ta strona została przepisana.