z smutkiem do tego, że muzyki czyli raczej improwizacyi Anieli nie byliśmy w stanie odcyfrować. Trudno więc wypowiedzieć co w tej grze było — czy była to istotnie rozmowa miłosna z panem Maliną, jak utrzymywała profesorowa: czy też tylko chaotyczne bratanie się ducha z materyą, jak zacny profesor zwykle muzykę nazywał.
Więcej wyraźnej plastyczności nabrały uczucia i wrażenia Anieli, gdy od fortepianu odeszła i przy oknie usiadła.
Przez okno padał szeroki słup silnego światła, pochodzącego od księżyca, który w pełni swojej ulokował się na kominie przeciwległej kamienicy. Na tym odymionym tronie swoim wyglądał wspaniale i według zdania pani profesorowej był zupełnie podobny do pana Maliny...
Aniela jednak w tej chwili nie patrzała na niego. Zwróciła twarz na ulicę i zdawało się, że jej czarne oczka zawisły gdzieś między jedną ścianą a drugą...
Był to bardzo piękny obrazek. W salonie były wszystkie barwy artystycznie przyćmione.
Czerwone meble nie raziły jasnego koloru włosów, które w bujnych splotach spadały na białe ramiona młodej dziewicy. Postać jej wyskakiwała z tego ciemnego tła jakby jakie nadprzyrodzone ale bardzo miłe zjawisko... Siedziała oparta niedbale o futrynę okna, a piękną główkę miała naprzód pochyloną, jakby z poza ramy na ulicę
Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/72
Ta strona została przepisana.