wyjrzeć chciała. Szara sukienka spływała w szerokich fałdach na posadzkę, a tylko jeden bardzo mały bucik miał ten przywilej, że mógł patrzeć na światło księżyca leżące przed nim na dywanie.
Tak wyglądała w tej chwili Aniela. Oczy jej bardzo często przesuwały się po ciemnych oknach przeciwległej kamienicy i z pewnym smutkiem wracały znowu na dawne swoje stanowisko między jedną ścianą ulicy a drugą!
Wtem nagle zamigotało coś w jednem z okien przeciwległej kamienicy. Aniela położyła rękę na piersi, która teraz nieregularnie oddychać zaczęła, i z wielką uwagą wpatrzyła się w to okno.
W tem oknie szczególny odsłonił się obrazek. W głębi ciemnego pokoju frontowego otworzyły się drzwi, z których buchnęło światło czerwone lampy. Światło to oświeciło całe wnętrze tego drugiego pokoju. Widać tam było staruszkę siedzącą w dużem krześle. Miała biały czepiec na głowie i twarz mocno pochyloną. Podnosiła powoli drżącą rękę do góry i z niemałym wysiłkiem spuszczała ją na głowę pochyloną przed nią mężczyzny. Mężczyzna zdawał się całować ją w rękę, a ona błogosławiła mu. Wreszcie pochyliła głowę i pocałowała go w czoło. Mężczyzna podniósł się teraz, wziął lampę i z nią wszedł do frontowego pokoju.
Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/73
Ta strona została przepisana.