były ciężarki do papierów rozmaitego kształtu i kalibru. Oparte o ścianę stały linie różnych rozmiarów.
Młody mężczyzna stał długi czas przy oknie i patrzył na przeciwległą kamienicę. Po chwili przesunął ręką po długich, bujnych włosach i odszedł krokiem równym i odmierzonym w głąb pokoju. Przechadzał się czas niejaki z głową spuszczoną. Potem podniósł głowę, rzucił okiem jeszcze raz na przeciwległą kamienicę i usiadł przy stole olbrzymim.
Z początku siedział czas niejaki zamyślony. Potem rozwinął wielką tekę, rozłożył przed sobą, a wziąwszy ołówek do ręki, zaczął pilnie kreślić jakieś figury. Jedne kreślił wolną ręką, przy drugich używał małych linijek dziwnego kształtu.
Aniela wysunęła się teraz z poza firanki i zajęła dawne swoje stanowisko. Ciemne jej oczy patrzyły z zajęciem na pracującego młodego człowieka, podczas gdy psotny księżyc połyskiwał zdradliwie jej złotym włosem i czynił niemałe wysilenia, aby ją, czuwającym okazać.
Tymczasem prawdopodobnie nikt w tej chwili na nią nie patrzył. Młody człowiek zajęty był pracą swoją i jak się zdawało, co raz więcej do tej pracy się zapalał.
— Jak on co wieczora tak pracuje! — myślała sobie Aniela — ale jak widać ta praca nie przynosi mu teraz wielkich owoców. Biedny jest
Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/75
Ta strona została przepisana.