Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/77

Ta strona została przepisana.

— Więc chcesz, aby cię kochał — szepnęło jej coś do małego uszka.
Anielka zarumieniła się i z bojaźnią obejrzała się wkoło. Zdawało się jej, jakoby ją kto schwytał na gorącym uczynku. Odsunęła się nawet od okna w tej myśli, aby młody człowiek z drugiej strony ulicy nie ujrzał na jej twarzy tego kłopotliwego rumieńca.
W tej chwili z lampą w ręku wszedł do pokoju profesor. Aniela poskoczyła ku niemu.
Profesor miał twarz zafrasowaną. Z pewnym smutkiem spojrzał na córkę.
Aniela ujrzała ten smutek, a twarz jej zarumieniła się jeszcze mocniej. Była pewna, że ojciec ją podpatrzył, że marzenia jej podsłuchał. Z bojaźnią wzięła go za rękę.
Profesor postawił lampę na stole, usiadł i pociągnął córkę do siebie.
Serce Anieli uderzyło żywiej. Przysunęła się do niego z głową spuszczoną jak obwiniony zbliża się do sędziego.
Profesor odgarnął jej z czoła złote loczki i z uwagą spojrzał na czarne oczki, które dzisiaj gwałtem powieką się zakrywały.
— Czy cię oczy bolą? — zapytał z ojcowską miłością.
— Nie, ojcze! — odpowiedziała cicho delikwentka.
— Czegóż się na mnie nie patrzysz?