Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/78

Ta strona została przepisana.

— Bo ojciec patrzy na mnie jakoś niezwykle!
— Nie, moje dziecko, ja patrzę jak zawsze, tylko... twoje oczy są dzisiaj czemś zapruszone!
Aniela otarła oczy.
— Być może... siedziałam długo przy oknie!
— Przy oknie?... Ale pierwej grałaś po ciemku.
— Dlaczego nie wzięłaś światła... czy już wtedy miałaś oczy zapruszone?
Aniela przycisnęła twarz do ręki ojca. Twarz ta była gorąca. Profesor posmutniał.
— Nie jesteś szczerą — rzekł po chwili — ale ja żadnej spowiedzi w tej chwili nie chcę od ciebie. Są chwile w życiu, które wyłącznie należą do człowieka. Nawet rodzice nie mają praw do tych chwil, gdy jeszcze kwiat przyszły jest w pączku otoczony liściem zielonym. Jest to moment marzenia. Jeżeli zaś marzenie przechodzi w kwiat rzeczywistości, wtedy można wiedzieć że jest ktoś, który z prawa czuwa nad tem, aby ta rzeczywistość była dla ciebie dobrą i trwałą! rozumiesz mię, moje dziecię?
Zamiast odpowiedzi przycisnęła Aniela jeszcze więcej twarz swoją do ręki ojca.
Profesor nie mógł pominąć tak dobrej sposobności, aby coś z swoich teoryj, nad któremi właśnie pracował, do dzisiejszej rozmowy z córką nie domięszać.
— Dzisiaj jeszcze nie chcę od ciebie żadnej spowiedzi — ozwał się z powagą — ale chcę ci