Nazajutrz rano była Aniela w złotym humorze.
Ojciec wyszedł już był do szkoły, a matka zatrudniona była przy gospodarstwie domowem.
Usiadłszy z książką w ręku przy oknie, przypomniała sobie Aniela całą wczorajszą rozmowę z ojcem.
Z rozmowy tej wiele sobie dobrego wróżyła. Ciekawa tylko była jakim sposobem ojciec obietnicy swojej dotrzyma. Obiecał zbliżyć ich do siebie...
I mimowoli zajrzała z poza firanki do okna przeciwległej kamienicy. Okno było otwarte, ale w pokoju nie było nikogo. Wszystkie meble wyglądały tak samo jak wczoraj, tylko przy dziennem świetle wydawały się starsze i uboższe. Tylko na podłużnym stole, owym warsztacie biednego pracownika, leżały jak w magazynie jakim różnego formatu papiery. Jedne były malowane, drugie liniowane. Obok nich porozrzucał pracownik
Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/83
Ta strona została przepisana.
IX.