— Bukiet postawię na stole — mówiła dalej z figlarną minką — a kwiaty ulokuję na oknie i po całych godzinach będę się w nie wpatrywała! Nieprawdaż mateczko?
Pani Filipowa rozśmiała się z zadowoleniem.
— Zaczekaj, pomogę ci — ozwała się z miłością macierzyńską — bo to zdobycz prawie nad twoje siły... a niezawodnie przewyższa... moje marzenia!
— Nieprawdaż? Urodziłam się pod szczęśliwą gwiazdą? Świetne powodzenie!
Podczas gdy pani Filipowa po kubek i wodę poszła, ustawiła tymczasem Aniela wazonki na oknie. Usiadła potem za temi wazonkami jakby za bateryą.
— Jak to będzie doskonale patrzeć z poza tych kwiatów! — rzekła do siebie z figlarnym chichotem — widać, że porękawiczne pana Maliny zdało się na coś. Zrobił wczoraj dobry interes z ojcem i za to dzisiaj mnie wynagrodził. Muszę mu serdecznie za to podziękować.
Pani Filipowa wróciła z kubkiem napełnionym wodą. Aniela pospieszyła, aby do kubka bukiet włożyć.
W tej chwili wybiła dziesiąta godzina, otworzyły się drzwi — do pokoju wszedł pan Malina.
Matka i córka zwróciły się do niego z wdzięcznym uśmiechem, aby mu za tak piękne kwiaty
Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/86
Ta strona została przepisana.