Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/87

Ta strona została przepisana.

podziękować — gdy nagle z ręki Anieli wypadł bukiet na ziemię...
Za panem Maliną wszedł... wszedł... nie, to przecież nie sen... wszedł młody człowiek z bladą twarzą, lokator z naprzeciwka!
Pan Malina podniósł bukiet i w wyszukanej pozyturze podał Anieli, ale ręka Anieli była bezwładna. Bukiet wysuwał się z ręki, a pan Malina potrzebował dłuższego czasu, aby go lepiej między temi drobnemi paluszkami ulokować. Sprawiało mu to widocznie pewną przyjemność. Twarz bowiem Anieli przy tej pomocy zacnego gospodarza rumieniła się coraz więcej, a oczy mimowoli spuszczały się do ziemi, jakby się zupełnie z nadmiaru szczęścia zamknąć chciały.
Pani Filipowa patrzyła z upodobaniem na to, jak się profesor zwykł wyrażać, bratanie się ducha z materyą... na to urocze porozumiewanie się ośmnastu wiosen z kamienicą o oknach również ośmnastu, nie licząc w to dymników i lufcików suterenowych...
Zacna niewiasta była prawdziwie szczęśliwą...
— Pan sprawiłeś niewypowiedzianą radość mojej córce — rzekła ściskając rękę pana Maliny — ona tak lubi kwiaty!
— Czuję się bardzo szczęśliwy! — mówił pan Malina, robiąc prawą nogą w tył rozmaite susy po dywanie.
— Za żywe osobliwie kwiaty bardzo panu dzię-