kuję! — wyszepnęla Aniela z cicha, bojąc się oczu podnieść.
Tymczasem młody, blady mężczyzna stał przy progu i czekał cierpliwie aż po kwiatach i susach pana Maliny przyjdzie kolej na niego. Stał na pozór z pewną pokorą, jak to zazwyczaj widzimy u ludzi przygniecionych ciężarem losu. W jasnych oczach błyskał jednak ogień dumy wewnętrznej, jaką daje świadomość, że z przeciwnościami losu walczy się podług sił swoich. Od czasu do czasu patrzał w zarumienioną twarz Anieli, a wtedy zdawało się, że jakiś weselszy promień przebiega po tej bladej, cierpiącej twarzy.
Pani Filipowa zwróciła teraz uwagę na młodego człowieka i spojrzała z zapytaniem na pana Malinę. Zrozumiał to spojrzenie pan Malina.
— Pan Michał... Anioł! — rzekł z żartobliwym gestem do młodego człowieka — przepraszam, pan Michał Bujnicki... ale nie mniejszej sławy budowniczy jak Michał-Anioł.
Młody człowiek uśmiechnął się i ukłonił kobietom.
— To pan zapewne chcesz nas uratować od tego niebezpieczeństwa! — ozwała się pani Filipowa, wskazując na róg domu zarysowany.
— Właśnie w tym celu przychodzę z gospodarzem — odparł z lekkiem zarumienieniem się — aby to niebezpieczeństwo obejrzeć na miejscu.
Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/88
Ta strona została przepisana.