Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/90

Ta strona została przepisana.

— Może pan zechce obejrzeć istotę czynu na miejscu — ozwał się z słodkiem spojrzeniem na Anielę. — Tam, panie Bujnicki... w drugim pokoju lepiej widać!
Aniela nie zrozumiała tego spojrzenia.
— Trzeba zawołać Marysię, aby szafę z książkami odsunęła — rzekła z pytającem wejrzeniem na matkę.
Matka także tego wejrzenia nie zrozumiała.
— Dobrze, moje dziecko — odpowiedziała — zawołaj Marysię i... idź z nią, aby jaka książka się gdzie niezawieruszyła! Ach, memu mężowi tyle książek ginie!
Młody budowniczy nie gniewał się wcale na te słowa. Był zadowolony z dozoru i z ożywionym uśmiechem wszedł do biblioteki profesora, dokąd poprzedziła go już Aniela. Przez dziwne niezrozumienie sytuacyi w saloniku została sama pani Filipowa z panem Maliną.
Pan Malina przygotował się na rozmowę więcej romantyczną. W zmienionej sytuacyi trzeba było także o czemś mówić. Odchrząknął kilka razy.
— Ten pan Bujnicki — zaczął — to bardzo zdolny młody człowiek. Przyprowadził go dzisiaj do mnie stary Jakób.
— Stary Jakób? — powtórzyła pani Filipowa.
— Ten murarz z czerwonym nosem.