Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/91

Ta strona została przepisana.

— Aha! Ten pijak obszarpany!... A zkądże oni się znają obaj?
— Na jednym wózku jadą!
— Czyż to być może? Młody człowiek wygląda dosyć przyzwoicie!
— Tak... na pozór, ale w gruncie rzeczy są obaj biedacy! Prawdziwi nędzarze!
— Czyż to być może? Tamten pijak, a ten...
— A ten jest początkującym. W takim razie jeden i drugi musi tanio, prawie za darmo robić. Tamten dla tego, że stracił reputacyę porządnego robotnika, a ten, że jeszcze sobie na nią nie zarobił! Obaj są wyzyskiwani przez tych, którzy ich potrzebują.
— Biedni ludziska!
— Tak się zawsze dzieje, jeżeli kto nie ma majątku! Już ja zawsze Bogu dziękuję, że zaraz przy urodzeniu dał mi majątek. Pracować i dorabiać się dopiero to rzecz bardzo śliska. Rosa wyje oczy zanim słonko zejdzie! Niech co chcą mówią, nie ma jak majątek!
— Święta prawda! Już jabym córki mojej za żadnego urzędnika lub profesora nie wydawała.
— Bardzo słusznie!
— Cóż mamy z tej głupiej profesury? Ta szafka książek z oślemi grzbietami! A jak ta praca ogłupia człowieka! Powiadam panu, że mego męża czasem zrozumieć nie mogę!... Gdybym nie była namówiła go na pensyę, gdybym nie była sama