Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/97

Ta strona została przepisana.

czątkach swego zawodu z obojętnością i złośliwością ludzką, upadającego pod ciężarem obowiązku, któren spełniać musi...
Zdawało się Anieli, że przy tych słowach błysnęło coś jaśniejszego w oczach młodego człowieka jakby łza ukryta... Westchnęła nieznacznie.
— Wyobraź sobie pani takiego człowieka — mówił młody pracownik — który w tak twardych warunkach swego życia zasłyszy nagle jakiś dźwięk sympatyczny, jakąś piosenkę, której słowa w dziwny sposób do niego się stosują!... I pomyśl pani, że ten człowiek jak spragniony Tantal ten dźwięk, te słowa nagie pochwyci i w swojem osamotnionem sercu złoży. O jakże często wydobywają się potem te słowa ztamtąd jak dziwnie brzmią po pustej przestrzeni osamotnionych komnat i jak gorączkowe sprowadzają sny i marzenia!... Dla samotnika są one często jedyną manną życia... karmi się niemi długo... póki się nie rozczaruje, póki się nie przekona, że to co on niewyraźnie przez drugie, trzecie lub czwarte okno zasłyszał, nie było tem za co on je wziął zrazu! Złudzenie foniczne... nic więcej!...
Aniela patrzyła z uśmiechem przed siebie.
— W samej rzeczy — odpowiedziała — są złudzenia, od których trudno się uchronić. Szczęściem dla nas jeżeli nie jesteśmy tak osamotnieni, jak to pan opisujesz! Najczęściej ktoś z nami przebywa... chociażby tylko myśl i pamięć na-