szych przyjaciół! Wiem że takiej pociechy nie powinno panu brakować, wiem że przy pracach całonocnych jest zawsze ktoś myślą lub okiem przy panu!
Twarz Anieli zarumieniła się nieznacznie. — Młody pracownik zamyślił się.
— Któżby to mógł być? — zapytał smutno, podnosząc zwolna oczy do góry.
Jeszcze większy rumieniec wystąpił na twarz Anieli.
— Pan masz matkę! — rzekła z pewnem wysileniem, bo coś nagle chwyciło ją za gardło.
Młody pracownik smutno patrzył na nią.
— Tak jest — odparł — mam matkę chorą, biedną, sparaliżowaną staruszkę! Wobec niej czuję się tem smutniejszym, bo nie mam sposobu uczynić jej samotność znośniejszą.
Piękne światło zapłonęło w oczach Anieli.
— W takim razie jesteś pan rzeczywiście samotnym! — rzekła i smutno spojrzała przed siebie.
Z nieznacznym na ustach igrającym uśmiechem patrzył na nią młody człowiek.
— Nielitościwą jesteś pani! — zawołał — zostawiasz mnie bez pocieszenia w tej mojej samotności!
— Jakto? ocknęła się Aniela.
— Sądziłem, że na moją skargę inaczej pani odpowiesz!
— Inaczej?
Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/98
Ta strona została przepisana.