Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/99

Ta strona została przepisana.

— Że mimo samotności, mimo chorej, sparaliżowanej matki, jeszcze tak bardzo samotnym nie jestem...
Szkarłatny rumieniec wystąpił na twarz Anieli.
— Ach panie — odrzekła — tego już powiedzieć nie mogę, bo inaczej... inaczej... inaczej...
I na tem słowie, „inaczej“ zakończyła się cała ta rozmowa, bo jakoś inaczej nie można się było wysłowić, a co innego nad to, co w tej chwili było w serduszku, powiedzieć się także nie chciało.
Tymczasem pan Malina wraz z panią profesorową okazali się na progu, a służąca już sporą przestrzeń ściany była uprzątnęła.
Od niebezpieczeństw osobistych przeszła teraz rozmowa na niebezpieczeństwo publiczne.
Zaczęto starannie przyglądać się rysom ściany.