— Muszę się cofnąć w najmłodsze lata moje i zacząć od tego samego kominka, przy którym właśnie siedzimy. Matka odumarła mnie, gdy byłem dziecięciem, nie pamiętam jej. Karmiono mnie i hodowano jak szczenię i widać, że to wystarczało memu ciału, bo za kilka lat wyrosłem sporo i zdrowo. Lata moje najmłodsze przepędzałem na igraszkach z psami — ojca rzadko widywałem. Tylko w wigilię świętego Floryana lubił on siadywać przy tym kominku i wtedy tylko obok ulubionego wyżła, mogłem siedzieć na kolanach ojcowskich.
Pan Krzysztof zamilkł na chwilę i spojrzał zamyślony w pryskający ogień. Przelotne jakieś uczucie przemknęło po jego twarzy. Po chwili zaczął znów:
— Mój ojciec rzadko był w domu. Po całych dniach krzątał się koło gospodarstwa, stał przy robocie, a czasami znów, zdawszy wszystko na ekonomów, odjechał gdzieś bez wieści i kilka tygodni w domu nie był. Gdy wrócił, był rozdrażniony, krzyczał i hałasował i wszystkich o niewierność posądzał. To też wielkie było zmartwienie we dworze, gdy kazał do skarbniczka zaprzęgać. Wszyscy wiedzieli, że za powrotem nastąpi wielka burza.
Zdawało mi się, że konterfekt w czarnych ramach uśmiechnął się przy tych słowach. Odwróciłem od niego oczy i słuchałem dalej:
— Miałem już ośm lat — ciągnął dalej pan Krzysztof — i ciekawie słuchałem domowników, jeśli coś so-
Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/108
Ta strona została przepisana.