Skończył Makary i otarł pot z czoła. Mówił gorąco i z niezłą swadą. To też nawet zdawało się, że nas rozgrzał i że wszyscy wtórowaliśmy w duchu temu, co mówił. Pan Jędrzej wielce był ucieszony wymową syna, tylko pan Krzysztof słuchał jego perory z szyderczym uśmiechem, a nawet z czegoś wewnętrznie się radował.
— Ładne kazanie powiedziałeś, kochany Makary — ozwał się pan Krzysztof — i trafny jest twój sąd o Sicińskich. Nie po tem imieniu trzeba ich szukać między nami. Jesteśmy nimi wszyscy, jeśli serca nasze owładnie korzyść osobista.
Wymówiwszy te słowa, takie szyderskie i złośliwe spojrzenie rzucił na pana Makarego, jakby go chciał wskroś przebić. Makary wcale tego nie widział. Rozkoszował się on w duchu udatną perorą swoją, którą był właśnie wyrecytował. Niemiło było nam wszystkim, że rozmowa zeszła na przedmiot dla pana Krzysztofa tak drażliwy. Nie nasza w tem wina, sam ją z drogi sprowadził.
— Wróćmy do rzeczy, panie Krzysztofie — ozwał się pan Jędrzej, chcąc mu dopomódz — a Sicińskim dajmy pokój, na który już dawno sobie zasłużyli.
— Tak jest, dajmy im pokój — poderwał pan Krzysztof — chociaż głupi gmin wiecznie z grobu ich wywleka... A więc czy słusznie, czy niesłusznie to się dzieje, że o Sicińskich zawsze coś mówić muszą, a może też i ja dlatego czterdzieści lat procesowałem pana Jędrzeja, że gdzieś tam mam kroplę krwi Siciń-
Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/111
Ta strona została przepisana.