Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/129

Ta strona została przepisana.

rzach wszystkich, jakby im do szczęścia już nic nie brakowało. Na odjezdnem musieliśmy nawet dać słowo, że w jutrzejszej podróży do „Złotej Góry“ towarzyszyć im będziemy, na co bardzo chętnie przystałem, dowiedziawszy się od mojej Basi, że gdzieś tam niedaleko „Złotej Góry“ mieszka jakaś jej krewna i że górskie powietrze działa dobrze na jej rozdrażnione nerwy.
Długo jeszcze w noc rozmawiałem z żoną moją o panu Krzysztofie i o „Złotej Górze“ i skarbie tamże ukrytym, a gdy nazajutrz przyszedłem jej rękę na dzieńdobry ucałować, była już od stóp do głowy ubraną i tak mnie mile przywitała, że podziękowałem w duchu panu Krzysztofowi za tak szczęśliwy koncept jego.
Jakoż zaraz około dziesiątej godziny wybraliśmy się do Bołeszczyc, zkąd mieliśmy wspólnie do „Złotej Góry” odjechać.
Gdybym wszedł do sali makatowej, zastałem tam już całą rodzinę zgromadzoną. Uderzyło mnie, że na tych twarzach, wczoraj tak wesołych i szczęśliwych, malowały się dzisiaj bezsenność i zamyślenie, każdy stał opodal drugiego, wspólnej rozmowy nie było między nimi. Pan Kajetan stał przy oknie, a muskając ręką po brodzie, patrzył w dziedziniec, jakby koniecznie kogoś oczekiwał. A przecież panna Klara wyglądała dzisiaj prześlicznie. Miała na sobie szary szlafroczek do podróży, włosy splecione w dwa grube warkocze, aby tem wygodniej wziąć kapelusik