Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/130

Ta strona została przepisana.

podróżny i miała ten sam ładny, do góry ciekawie zadarty nosek, który niegdyś panu Kajetanowi tyle sprawiał marzeń i snów przyjemnych! Dzisiaj jakoś nieczułym był pan Kajetan na te wdzięki biednej sieroty. Nawet jej lękliwe spojrzenia i jakiś dziwny niepokój, który jaknajwyraźniej malował się na jej bladej twarzyczce, nie mogły pana Kajetana wyrwać z tego szczególnego zamyślenia, na które przecież tak rzadko w życiu zapadał.
Pan Sylwan zrazu przysiadł się do mojej żony i jako grzeczny kawaler, zaczął ją bawić zwykłemi swemi konceptami. Ale wnet wyczerpały mu się koncepta, zaczął bębnić palcami po stoliku, a korzystając z pierwszej lepszej sposobności, czmychnął do przyległego gabineciku i tam usiadł z tem chwalebnem przedsięwzięciem, aby choć raz w życiu nad czemś dobrze się zastanowić.
Że pan Makary nic do nikogo nie mówił i tylko z kąta w kąt ukośną przechadzał się linią, temu się wcale nie dziwiłem. Ludzie wielkiej nauki, którzy książki koncypują, zazwyczaj są małomówni i radzi oddalają się od towarzystwa. Mój sąsiad dzisiejszy, pan Euzebiusz Politnicki, pisząc o rodowodzie swojej stadniny, przez trzy lata w stajni z bydłem siedział, a z ludźmi i mówić nie chciał. A chociaż stryjeczny mój brat, pan Atanazy, człowiek złośliwego dowcipu, mówiąc o nim, dorzucał zawsze po łacinie: similis simili gaudet, co znaczy po naszemu: z jakim się kto wdaje, takim się sam staje, przecież