Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/131

Ta strona została przepisana.

dla pana Euzebiusza mam dotąd wielką estymę, choćby już z tego powodu, że mu się chciało książkę napisać. Otóż na pana Makarego spojrzałem z uszanowaniem i radbym był wszystkim gęby pozatykać, aby myślom jego nie przeszkadzać, z których miały powstać tak piękne książki, jak to mi wczoraj był opowiedział.
Panna Anastazya miała twarz nadzwyczaj ożywioną. Była ze wszystkich najweselszą. Ubranie miała wykwintniejsze niż zwykle, a trzymając w ręku jakąś siatkę z jedwabiu, zbyt często posyłała wzrok w dziedziniec, aż do bramki czerwonej, jakby ktoś miał tam tędy nadjechać. P an Marcin siedział przy niej i bawił się misternym koszykiem, w którym był jedwab panny Anastazyi. Z jakąś fatalną miną wpatrywał się pan Marcin w ten koszyk misterny, który przedstawiał wieniec z cierni uwity. Oboje byli w dziwnem roztargnieniu. Nie dziw; narzeczony przy narzeczonej zawsze języka w gębie zapomina.
Ciocia nie miała dzisiaj fluksyi. Twarz jej była tak seryo nastrojona, jakby w jej myślach ważyły się losy świata.
Pan Jędrzej i pani Jędrzejowa mieli twarze szczerze uśmiechnięte. Chcieli różnemi konceptami powszechną wywołać wesołość, ale to im się nie udało. Potrzeba było wiele rzeczy do podróży przygotować i często od towarzystwa się oddalić, które zostawione sobie, w coraz większe wpadało zamyślenie.