Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/132

Ta strona została przepisana.

Pan Krzystof także mocno się niecierpliwił. Co chwila spoglądał na zegarek i na niebo, czy jaka niepogoda podróży nie zagrozi. A przecież o niepogogdzie ani myśleć. Niebo było czyste i jasne, żadna nie plamiła go chmurka. Powietrze, nieco chłodne, lecz orzeźwiające, zapowiadało długą i trwałą pogodę. Mimo to pan Krzysztof niepokoił się i do rychłego wyjazdu napominał.
Księdza Ignacego nie było dzisiaj Dwa razy posyłano po staruszka, ale wymówił się, że ma reumatyzm w uszach.
Podjadłszy wreszcie na drogę bigosu i szynki i wziąwszy z sobą zapas różnych przekąsek, wyjechaliśmy z Boleszczyc około godziny jedenastej przed południem, aby na wieczór stanąć w „Złotej Górze,“ gdzie nas pan Krzysztof hojnie uraczyć przyobiecał. Więc w nadziei tej znosiliśmy cierpliwie wszelkie niewygody i cieszyliśmy się oczekiwaniem tego, co nastąpi.
Jechałem z panem Jędrzejem w starej kałamaszce, jakby naumyślie do górskich dróg sporządzonej Cięższe bowiem karety zostawiliśmy w domu, prócz jednej, w której jechały kobiety. Pan Krzysztof nie dał się rozłączyć ze swoim błękitnym, dosyć prostym wózkiem i jechał tylko sam jeden.
Przewracając w głowie to i owo, rzekłem do pana Jędrzeja:
— Niech mi wasze daruje, ale dziwna myśl przyszła mi do głowy. Dlaczego ta darowizna pana