pierwszej izby, szukałem w kącie owego długiego stołu, na którym leżał nieboszczyk.
I zdawało mi się, że wchodząc w dom pana Krzysztofa, zastanę tam sprzęty proste, stół dębowy, tapczan i dzbanek wody. Nieprzyjaciel świata i ludzi przedstawiał mi się zawsze w postaci dawnych pustelników. Zdumiałem się więc niemało, gdy w nizkich i ciasnych izdebkach znalazłem taki przepych wykwintny, jakiego tylko w pałacach szukać! I dziwna mi się tu myśl nasuwa. Dawni nieprzyjaciele świata uciekali w puszcze bezludne i żywotem pełnym prywacyi okazywali temu światu pogardę dla jego znikomości. Było to poczucie się do wyższego żywota, chociaż o tej wyższości wcale inne miano wyobrażenia. Dzisiejsi pogardziciele świata biorą wszystko od niego, a niby go nienawidzą. Są to egoiści, nic więcej.
Tale też wydawał mi się dworek pana Krzysztofa. On, który zdawał się całym Bożym światem pogardzać, żył tu jak sabaryta. To też wkrótce nakryto stół i zastawiono go smacznemi przekąskami. Tymczasem krzątano się w kuchni kolo wystawnej wieczerzy, która miała nam wynagrodzić prywacye dnia dzisiejszego.
Z ciepłą strawą i kieliszkiem starego winka lepszy duch wstąpił w nas wszystkich. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach, ale dziwnie się jakoś składało, że o zakopanym skarbie nikt ani słowa nie wyrzekł, chociaż wszyscy koleją zerkaliśmy od czasu do czasu
Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/137
Ta strona została przepisana.