Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/144

Ta strona została przepisana.

Nic na to nie odpowiedziałem, widząc, do czego zdąża mowa Kajetana. Ośmielony tem, chwycił mnie ze pętlicę i z przyjacielską ozwał się poufałością.
— A przecież panna Eulalia ma i majątek i parentelę, mości dobrodzieju! hę?... A jabym jej taką czwórkę sprzągł do wiedeńskiej kolasy, jakiej w naszych górach jeszcze nie bywało. Bo co to waść myślisz, moja białonóżka z dereszem, a kasztanek z tak zwanym landsdragonem, hę?... A mości dobrodzieju, Mykitę ubrałbym w złote galony i kamasze, hę?... Widziałbyś waść, jakiby pan był ze mnie! hę? A do tego wszystkiego nic mi więcej nie trzeba, jak pieniędzy! Czy tak, panie Michale?
I jeszcze więcej chciał prawić poczciwy Kajetan, ale powstrzymałem jego ferwor, mówiąc:
— Jutro, jutro pomówimy o tem, panie Kajetanie.
Powiedziawszy mi więc dobranoc, wyszedł do swojej izdebki. Jakie uczucia miała w tej chwili biedna sierota, Bogu tylko wiadomo. Może śniła o własnym domku, o małym ogródku... i o wysokich kołnierzach pana Kajetana. Zaiste, tyle naszego szczęścia, ile człek prześni!
Smutno mi jakoś było. Otworzyłem okno, aby świeżem odetchnąć powietrzem.
Zasłyszałem jakieś głosy kobiece. Panna Pulcherya rozmawiała z Anastazyą. Snać niedaleko mnie mieszkały.
— Gdybym była młodszą — mówiła panna Pulcherya — trudnoby mi było przestać myśleć o panu