Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/145

Ta strona została przepisana.

Karolu. Chłopiec gładki jak politura, a zgrabny i fertyczny jak wrzeciono.
— Ależ on, ciociu, szuka znacznego posagu — poderwała Anastazya.
— No... tak... zaprawdę — cedziła ciocia.
— Wprawdzie dzisiaj... zaczęła Anastazya i urwała.
— Dzisiaj — powtórzyła ciocia.
— Pan Krzysztof bardzo nas kocha — mówiła znów Anastazya.
— Ciebie, Naściu, najmocniej — dorzuciła ciocia.
— Jakto? — zapytała narzeczona pana Marcina.
— Szepnął mi w sekrecie do ucha — mówiła zcicha panna Pulcherya — że jeśli wszyscy nie przyjdą na miejsce oznaczone, to tobie tylko ten skarb zapisze. Bo wtedy zapis wczorajszy nie będzie ważny.
Nastąpiło milczenie. O czem pan Marcin śnił w tej chwili, łatwo odgadnąć. Zapewne śnił o złotych, ślubnych pierścionkach, słyszał w e śnie, jak organista wyciągał veni creator...
Zamknąłem okno i usiadłem w głębi izdebki. W szyby okna świecił księżyc biały. Zdawało mi się, że około wzgórka, pomiędzy drzewami, widziałem jakieś ludzkie, pojedynczo przesuwające się postacie. Jakoś ciężko zrobiło mi się na sercu. Wziąłem „Złoty Ołtarzyk“ i otworzyłem. Wypadła mi „modlitwa w utrapieniu.“
Ciężkie zmory trapiły mnie we śnie. Już dobrze słońce w oczy mi świeciło, gdy pan Krzysztof wszedł do mojej izdebki. Miał jakiś dziwny uśmiech na twarzy.